Komunikacyjne wrażenia z podróży do Włoch

Celem letniego wyjazdu była Toskania – ale po drodze jest przecież Austria z jej świetnymi systemami komunikacji miejskiej. Oto garść wrażeń.


WIEDEŃ

Widziałem tylko tramwaje na tzw. Ringu wokół Starego Miasta. Jeżdżą nim linie okólne 1 (w stronę zgodną z ruchem wskazówek zegara) i 2 (odwrotnym). Tabor: GT6 z doczepami, które można zobaczyć w Krakowie oraz simensowscy następcy Combino. Ponoć nie mają już wad tych ostatnich, ale zyskały inną: są dużo brzydsze!

GRAZ

Szok: nie jedną lecz aż trzy linie tramwajowe rozbudowuje jednocześnie to 250-tysięczne miasto. Prócz przedłużania "szóstki" do osiedla typu nasza Północ (o czym wiedziałem) zauważyłem prace przy liniach 4 i 5. Linia 4 prowadzona jest z pętli przy stadionie Arnolda Schwatrzeneggera do budowanego obecnie wielkiego kompleksu handlowego, połączonego z parkingiem P+R przy zjeździe do miasta z autostrady. Ciekawostką jest to, że jeden tor kładziony jest na poboczu a drugi między jezdniami – podejrzewam, że z braku miejsca na dwa obok siebie. Linia 5 kursuje na skróconej trasie do Cm. Centralnego. Dalszy odcinek – jednotorowy – jest w remoncie (ale nie kapitalnym). Za końcowa pętlą w Puntigam – teraz likwidowaną – nowe tory znikają z powierzchni ziemi, przechodząc tunelem pod ulicą i linią kolejową.

I na koniec garść ogólnych informacji: w Grazu funkcjonuje 6 linii tramwajowych (od 1 do 7, brak nru 2), w większości klasycznego. Inny charakter ma tylko wschodnia gałąź "jedynki", która pierwotnie była odrębną kolejką podmiejską, włączoną z czasem w sieć miejskich tramwajów: prowadzi malowniczo wijącym się jednotorem wzdłuż jakiejś rzeczki do Mariatrost. Tam, przy pętli z domem mieszkalnym pośrodku jest mała zajezdnia, zamieniona na muzeum tramwajów. Poza tym w Grazu są dwie czynne zajezdnie. Tabor: Cityrunnery podobne do łódzkich, GT8 z niskopodłogowymi środkowymi członami i jakieś konstrukcje z lat na oko 80. Wszystkie linie zbiegają się na rynku, skąd wychodzą uliczki węższe od naszej Krakowskiej, na których tramwaje przeciskają się między pieszymi i licznymi w tym mieście rowerzystami.

LA SPECIA

Ruchliwy włoski port na południe od Genui. Na wielu ulicach wisi sieć trolejbusowa, kompletna, ale żadnego elektrycznego pojazdu nie widziałem. Podejrzewam, że zostały zastąpione autobusami, bowiem dość długo krążyłem po tym mieście.

CINQUE TERRA

Pięć miasteczek położonych na stromych skałach nad morzem ma dostęp od strony wody, a od lądu jest ograniczony, albo wręcz go nie ma. Najlepiej zwiedza się je pociągiem (główna linia do Genui), który jedzie długimi tunelami, by wyłonić się z nich tylko na stacyjkach zawieszonych na skałach, o które rozbijają się fale. Widok rewelacyjny. Na niektórych stacjach przerwy w tunelu są tak krótkie, że perony umieszczone są częściowo (a nawet w większym swym fragmencie) w tunelach. Kupując bilet za 5,50 euro można przez cały dzień jeździć do woli między stacyjkami a pobliską La Specią, a w cenie jest też wejście do parku narodowego.

Funkcjonowanie kolei włoskiej przypomina polską – tyle, że pociągów jest znacznie więcej. Najpierw automat na peronie nie chciał nam skasować biletu, więc jakiś uczynny gość z miotłą pomógł nam, kilkakrotnie uderzając pięścią w urządzenie. Potem okazało się, że nasz pociąg jest spóźniony, podobnie zresztą jak większość innych. Obsuwy 20-60 min. na nikim nie robiły wrażenia. Jak i zmuszanie ludzi do przechodzenia z peronu na peron po ogłoszeniach przez megafon, że pociąg wjedzie "wyjątkowoÄŹĹĽËť na inną platformę – by koniec końców nakazać powrócić na peron pierwotny. Dobrze, że zapowiadali to wszystko po angielsku, w czym przejawia się wyższość kolei włoskich nad polskimi.

Sama podróż między miasteczkami Cinque Terra nie dostarcza wrażeń, bo jedzie się tunelami. Pociągi trochę brudne, ale ludzie sympatyczni. Panią w kasie na dworcu bardziej niż wydanie nam biletów interesował sposób pomalowania paznokci u mojej żony. Kilkakrotnie powtarzała "bella", a nas korciło, by przyjechać następnego dnia sprawdzić, czy sprawiła sobie identyczne.

W sumie wycieczka kolejowa szczególnie godna polecenia.

INNSBRUCK

Zatrzymaliśmy się na piknik przy słynnej skoczni, u podnóża której jest cmentarz obserwowany podczas lotu przez narciarzy. Oraz – czego w telewizji nie widać – pętla tramwaju nr 1 wewnątrz której urządzono skwerek (gotowy wzór dla Skweru Sokołów, jeśli częstochowskie władze skorzystałyby kiedyś z pomysłów CKMKM). Jeszcze w drodze z autostrady na skocznię mijaliśmy wijący się – i nagle znikający w tunelu – pojedynczy tor podmiejskiej linii oznaczonej symbolem StB. Jest to dawna kolej włączona w sieć tramwajów. Już w centrum miasta widziałem wagon Stb – czerwony w odróżnieniu od białych miejskich (odrębne przedsiębiorstwa). Wszystkie: GT6. Na wielu śródmiejskich ulicach trakcji tramwajowej towarzyszy trolejbusowa, wielokrotnie się z nią krzyżująca, ale niestety żadnego trolejbusu nie widziałem. Chyba ich nie ma, choć sieć wisi we wzorowym porządku (a może w niedziele trajtki zastępowane są przez autobusy z powodu np. łączenia tras?). Przy dworcu widziałem też nowy terminal odjazdowy tramwajowo-autobusowy. Perony szynowców są takie same jak autobusów: wysepki a tory w jezdni.

Miasto jest bardzo malownicze, nad kamienicami i ulicami (a przez to tramwajami) piętrzą się góry typu zakopiański Giewont.

LINZ

Trzy linie tramwajowe na torach szerokości tylko 900 mm. Wielka huta na południu miasta upodobnia to miasto nieco do Częstochowy. Nasz hotel był na takim linzowskim Rakowie, a rankiem pojechaliśmy autem wzdłuż tramwaju do centrum. W pewnym momencie tory zniknęły w tunelu, mając u jego wlotu – ale już poniżej poziomu ulicy – przystanek tramwajowy. Tunel otwarto całkiem niedawno: w stosunku do ulicy odchyla się on na zachód, by zahaczyć o dworzec kolejowy (wcześniej docierała tu tylko linia nr 3 z centrum, a "rakowskie", południowe dzielnice były pozbawione bezpośredniego dojazdu). Na powierzchni pozostały jeszcze nie używane tory w jezdni, a roboty w wielu miejscach świadczą o niedawnym otwarciu tunelu. Na skraju centrum tramwaj wraca na powierzchnię i prowadzi główną handlową ulicą – najpierw pośród samochodów, by po chwili dzielić powierzchnię już tylko z pieszymi. Potem przejazd przez wydłużony rynek, most na Dunaju, za którym "rakowskie" linie 1 i 2 odbijają gdzieś w prawo, zaś biegnąca po staremu tylko od dworca głównego linia 3 po przeciśnięciu się wąskimi uliczkami dociera do dworca Urfahr. Stały tam jakieś starsze składy, ale i nowoczesne Desiro. Odjeżdżają stąd pociągi podmiejskie w kierunku pn-zach. Połączenie torowe z dworcem głównym jest, ale nie wykorzystywane liniowo. Pewnie dlatego, że tor, wtopiony w asfalt, biegnie środkiem (!) jednej z ulic dzielnicy Urfahr. Jest na pewno używany (przejazdy techniczne, ruch towarowy?), bo główki szyn błyszczały w słońcu.

Wracając do tramwaju nr 3 – jedzie on jeszcze przystanek za dworzec Urfahr. Pętla zorganizowana jest tak, że zjeżdża z jedni na pobocze – tu ma końcowy przystanek – po czym zawraca przekraczając dwukrotnie ową jezdnię, zaś w środku całej pętli jest mały parking. Na znaku napisane było, że jest on przeznaczony tylko dla klientów Postlingerbahn, czyli górskiej kolejki wyglądającej jak tramwaj. Zatrzymałem tu swą renówkę. Stacyjka z muru pruskiego to maciupeńki dworzec czołowy z dwoma wąskimi zewnętrznymi peronami, do których "cumują" żółte wagoniki tramwajowe z przełomu XIX i XX w. (kolej otwarto w 1898 r.) Tak! Wyłącznie takim taborem dysponuje 3-kilometrowa kolejka wspinająca się na pobliskie wzgórze na którym stoi klasztor pielgrzymkowy. Wg folderu, jest to najbardziej stroma, adhezyjska kolej na świecie. Wagony zamiast pantografów mają kijki, motorniczy prowadzi pojazd stojąc, prędkość wynosi ok. 15 km/h (dane z folderu). Częstotliwość: 20 min tak w dni robocze jak i niedziele.

Obok dworca stoi trzytorowa hala zajezdni, w której widać więcej takich wiekowych pojazdów. Ciekawostką jest brak krzyżownic na rozjazdach. Ruchoma jest więc tam nie tylko iglica ale i kawałek toru w miejscu krzyżownicy, który ustawia się zgodnie z przejazdem wagonu.

W Linzu są też funkcjonujące trolejbusy – 4 linie. Na wszystkich widzianych przeze mnie przystankach zainstalowano automaty do biletów i tablice świetlne, informujące, za ile minut przyjedzie pojazd danej linii. Najdłuższa jest jedynka – ponad 20 km, dwójka biegnie przez prawie całe miasto tą samą trasą, odgałęziając się w hutniczej dzielnicy (14 km). Trójka kursująca po centrum ma tylko 3-km trasę.

Miasto – mimo stalowego sąsiedztwa – ma urocze centrum i powalającą z nóg największą w Austrii katedrę, a smaczku dodaje fakt, że za swa małą ojczyznę uważał je Hitler (urodzony w jakiejś dziurze w pobliżu Linzu).